środa, 25 marca 2015

Rozdział 11

Musiałam wyglądać jak idiotka. Czułam, że się czerwienię. To nie było do mnie podobne. Jasiek ponownie przejechał po mnie wzrokiem.
- Ale się odstawiłeś. -  zachrypiałam, po czym odchrząknęłam aby wyrównać barwę  głosu.
-Wyglądasz lepiej niż na dożynkach. - powiedział zgryźliwie.
- Doprawdy?- prowadziłam dalej gierkę.
- Wiesz, kiedy cię poznałem...to...no..twój wygląd nie był zachwycający. - to było już poprostu chamskie.  Obróciłam się na pięcie i odeszłam nieco dalej. Przez całą drogę..tuż po tym jak weszliśmy do auta..unikałam jego wzroku.
- Jesteśmy na miejscu. Effie czeka na was za zakrętem, przy dużym pomniku Prezydent Snow. - rzekł poważnym tonem szofer. Pociągnęłam za klamkę. Drzwi się zacięły...tylko tego brakowało! Popchnęłam lekko. Mocniej.. Kopnęłam w drzwi. Zamek się zluzował.
- No.. Charakter ci się nie zmienił. - na te słowa wywróciłam oczami i ruszyłam szybkim, nierównym krokiem.  Nie nachodziłam się,bo Effie czekała tuż za rogiem.
- Witaj kochana!- powiedziała takim tonem, jak zawsze.
- Cześć. - powiedziałam smętnie.
- Smutno ci?- zapytała troskliwie.
-Nie, poprostu rzadko stać mnie na optymizm.- Nie odpowiedziała. Poklepała mnie po ramieniu i rozglądała się, najprawdopodobniej oczekując,że za chwilę zjawi się pan Dąbrowski.
- Gdzie on jest?!- wykrzyknęła histerycznie.- Jeśli się spóźnimy to.... Przecież musimy jeszcze poprawić makijaż, fryzurę... Ach..- wzdechnęła. Po jej słowach (pełnych emocji) przyszedł  Jasiek.
- Hej Effie!- przywitał się, po czym mrugnął okiem. Nie wiem co to miało znaczyć.
- No, szybko, szybko! Biegnijmy do garderoby!- Effie ponownie się spięła. Ruszyła przed siebie, małymi kroczkami. Myślę, że nawet gdyby chciała, to nie może stawiać większych kroków,bo nie pozwoliłyby jej na to 15- centymetrowe szpilki. Po niecałej minucie, byliśmy w zatłoczonym, dużym pomieszczeniu. Tu chyba wszystko jest wielkie. Rozejrzałam się.
Tyle ludzi...Dzieci..nastolatki..
Walczyć z nimi- pomyślałam- zabić dziecko.- łza spłynęła mi po policzku. Żałuję, współczuję, chociaż się czuję niezręcznie. Nagle coś przeleciało mi przed oczami. Ręka Thortona. Styliści  na mnie czekali. Effie gdzieś zniknęła.  Ledwo odwróciłam głowę, a już pędzelki, waciki i tym podobne, dotykały mojej twarzy.
- Płakałaś?- szepnęła mi do ucha Smavia.
- Nie.- machnęłam znacząco ręką.
- Witam wszystkich, na wielkiej paradzie trybutów! - ogłuszył mnie piskliwy głos.
-Suka.- mruknęłam pod nosem.
-Poprosimy o pierwszy rydwan!- wykrzyknęła Snow. Dystrykt 1. Zawodowcy. Zabili tyle osób. Przyznam, wiele razy miałam ochotę kogoś pobić, zabić, raz nawet kolega trafił do szpitala. Był bogaty, więc z chęcią do przyjęli. Wyrwałam się z zamyślenia. Nie zwracałam uwagi na dziwne ubiory.. Wszystkie były podobne.
- Dystrykt 4!- darła się Snow. Rydwan czwórki, chyba był wypełniony wodą,bo wylewały się z niego strumienie czegoś....czegoś.
- Hej. Który dystrykt?- zapytał łagodny, męski głos.
- Jedenastka.- rzekłam bez zastanowienia.  Był wysoki, bardzo wysoki. Miał gęste, czarne włosy.
- Gdzie twój chłoptaś?- zapytał szyderczo.
- To nie mój chłopak. - rzuciłam z poirytowaniem.
- Czyli jesteś wolna?- powiedział zalotnie
- Jeżeli  wolnością  nazywasz to, że siedzę całymi dniami w hotelu, muszę poddawać  się dziwnym zabiegom upiększającym i innym torturom kapitolańczyków...to..tak.
-Chodziło mi raczej o sprawy miłosne.
- Ehmm.
- Czyli tak?
- Tak, ale nie przyjechałam tu szukać miłosnych przygód,tylko przetrwać tę idiotyczną grę.- Chłopak rozchylił lekko usta. Przegryzłam wewnętrzną stronę policzka.
- No cóż, muszę już iść. - poszedł do mnie i musnął mój policzek. To nie było na miejscu, ale był miły i  nie powiem, że nie jest przystojny. Nigdy nie patrzyłam w ten sposób na chłopców. Kapitol mnie zmienia coraz bardziej...




____________________________________________________


Dziękuję wam! Jest bardzo dużo wyświetleń i stałych czytelników. :)
Widzisz rozdział? Oceń 1-10. Napisz własną opinię, ale daj jakkolwiek znak. (:


środa, 11 marca 2015

Rozdział 10

Zamyśliłam się. Kobieta gapiła się na mnie z poirytowaniem.
- Przepraszam .- wycedziłam przez zęby.
- Nie szkodzi.- syknęła. Wiedziałam, że nie będzie to owocna znajomość, ale nie przyjechałam tu aby zdobyć przyjaciół. Jestem tu,aby przeżyć, wrócić do jedenastki i zobaczyć co z siostrą.
Kurwa, dlaczego akurat w tamtym momencie musiałam zniknąć z jej życia.-z przejęcia zagryzłam wargę.
-Jestem Sylwia. - usłyszałam jak przez mgłę.- Jestem Sylwia.- ponownie usłyszałam głos.
 -Znów coś sobie,uroiłam. - mruknęłam do siebie. Owa Sylwia szarpnęła mnie silnie za ramię.
- JESTEM SYLWIA!-wykrzyknęła mi w twarz.  Z jej ust wydobył się nieprzyjemny odór. Cebula, wołowina, wędzona śliwka, to nie było to dobre połączenie.
-Mam dla ciebie radę.- powiedziałam spokojnie, lecz stanowczo.
- No proszę, pokraka się odezwała.-powiedziała zgryźliwie kobieta. Nie odpowiedziałam. Minęło około 45 sekund.- Jak brzmi twoja rada?- powiedziała tryumfalnie, podnosząc do góry jedną brew.
- Umyj zęby.- wymówiłam to z ogromnym wyrzutem. Sylwia prychnęła. Ruszyła kilkanaście kroków w przód. Wyjęła klucz. Dopiero wtedy zauważyłam, że miała wokół pasa przewiązaną torbeczkę-sakiewkę. Przekręciła dwa razy i z impetem popchnęła drzwi. Podążyłam za nią pewnym krokiem.  Weszłam do pomieszczenia w którym gwałtownie wzrosła temperatura.
Szatynka przymrużyła oczy, coś poprawiła i powiedziała:
- Włóż to. Muszę zobaczyć i zrobić ewentualne...- przerwało jej pipczenie. Słuchawka, którą miała w uchu, migotała czerwonym kolorem.
- Słucham?- zapytała
- Jan jest gotowy.- rozległ się piskliwy głos.
- Pogięło cię! Czego się tak drzesz?- wykrzyknęła nie spodziewanie.- Nie ważne. Jak wygląda?
- W porządku.
- Jasiek jest przystojny, więc mam nadzieję, że ona nie zawali sprawy.- kiedy usłyszałam, że mówi o Jaśku z takim wyrazem twarzy, coś we mnie drgnęło, aczkolwiek zachowałam spokój. Chyba się rozłączyła, bo ponownie odwróciła się ode mnie i oglądała coś z tyłu. Przesunęła się w bok.
- Oto ona.- Moim oczom ukazała się krótka pomarańczowa sukienka.
- Nie nałożę tego.
- Bo co?
- Bo nie jestem dziwką.
- Weźmiesz to do pokoju, grzecznie się przebierzesz i będziesz o 18:00 na dolnym piętrze, przy głównym wyjściu.- odeszłam zrezygnowana. Przed drzwiami stał strażnik.
- Odprowadzę cię do pokoju.- rzucił w moją stronę. Po 5 minutach bezproblemowo znalazłam się w pokoju.
- Pokój jest w pełni wyposażony. Nie posiada kuchni. Musi tu być maszyna do szycia..- Obejrzałam się wokół. Po mojej prawej stronie stała biała komoda. Przejrzałam wszystkie szuflady. Oczywiście. Mogłam się domyślić. W ostatniej szufladzie leżała płaska maszyna do szycia. Prześcieradła miałam w szafie. One, jako jedyne, były we wszystkich kolorach. Sięgnęłam po czarne i czerwone. Zanim zaczęłam działać, zadzwoniłam z niby-telefonu i poprosiłam o 3 duże kubki czarnej kawy bez mleka i bez cukru. Po około 30 sekundach miałam je w pokoju. Wzięłam z łazienki miskę, sporych rozmiarów. Wlałam tam zawartość kubków. Wrzuciłam tam 'piękną' miniówę. Ugniotłam lekko i zostawiłam. Obmyłam ręce ciepłą wodą. Chwyciłam za prześcieradło. Odpowiednio wymierzyłam, ile materiału musze obciąć. Przeszyłam cienkim, gęstym szwem. Przede mną leżała spódnica. Wcisnęłam ją na siebie. Była obcisła w pasie, ale dalej się rozszerzała. Wróciłam do łazienki. Wrzuciłam miniówkę do pralko- suszarki i ustawiłam na samo suszenie.  Nie minęły 2 minutki i już byłam ubrana w czarną sukienkę, na którą nachodziła spódnica. Wyglądałam jak w sukni. Sięgnęłam po czerwone prześcieradło. Obcięłam je delikatnie,tak, abym mogła przymocować je do rąk i zrobić ' pelerynę. W końcu. Finito.podeszłam bliżej ogromnego lustra...Wyglądałam...jak..jak.. Poprostu lepiej niż zwykle.  Jeju! Jak późno! 17:57. Starałam się zbiec na dół jam najszybciej, ale buty mi nie pozwalały. 10 centymetrowe szpilki utrudniały. Mi chodzenie. Popchnęłam ramieniem drzwi. Znalazłam się na powietrzu. Poczułam uścisk w brzuchu. Zrozumiałam, że praktycznie cały dzień nic nie jadłam. Zagryzłam górną wargę. Bardzo krwawiła.
- Niesamowite.- sapnął ktoś obok mnie. To był Jasiek.




___________________________________________________


Wow! To już 10 rozdział. Przepraszam za wszelkie błędy, ale miałam dziś ciężki dzień, a chciałam dodać dalszy ciąg. Dziękuję za wspaniałe komentarze. Im więcej ich będzie, tym będę miała większą wenę do pisania. :')

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 9

-Idź za nimi. Ogarną cię. Musisz jakoś wyglądać. - szepnęła mi do ucha Effie.  Uśmiechnęłam się sztucznie. Zastanawiałam się dlaczego moje nozdrza wypełnia taki ładny różany zapach. Strasznie przypominał mi zapach gumy, którą kiedyś w szkole zostałam poczęstowana. Thorton i Smavia byli bardzo wyperfumowani. Lekko  mnie to rozśmieszyło, ponieważ Thorton nie wyglądał jak typowy mężczyzna z jedenastki. Jego włosy do ramion miały odcień wschodzącego słońca. Prawdziwą twarz zakrywał mocny makijaż- zielone cienie do powiek, niebieska szminka. Jego koszula była pudrowo różowa,a spodnie błyszczące. Smavia była do niego podobna, ale  miała krótkie włosy, wiele razy farbowane. Teraz przypominały biel. Makijaż miała równie mocny jak jej przyjaciel. jej sukienka była obcisła, ale  ciało nie miało kształtów. Zero kobiecości.
Usiadłam na fotel. O mój boże. Nigdy w życiu nie siedziałam na czymś tak bardzo wygodnym!
- Teraz, zrelaksuj się, a my zrobimy resztę.- uśmiechnął się serdeczni Thorton. Oparłam plecy o mięciutkie oparcie i starałam się zrelaksować. Słabo mi to szło, bo po około 2 minusach rozglądałam się i patrzyłam co ze mną robią. Smavia jeździła czymś ostrym pi moich nogach, zaś Thorton macał moją twarz i patrzył po jakiej stronie jest więcej brudu. Nigdy nie miałam mocnego make-upu, czasami nakładałam szminkę którą kiedyś znalazłam pod szafą. W końcu się wyluzowałam.
2 godziny później.
Otworzyłam oczy. Obracałam nerwowo głowę. Nikogo przy mnie nie było. Zasnęłam! Mam nadzieję, że chociaż nie chrapałam.  Niepewnie stanęłam na nogi. Niesamowicie mi zdrętwiały. Zachwiałam się. Nie tylko nie to! Udało mi się zachować równowagę.
- TADAM!- wykrzyknął ktoś  za moimi plecami. Jęknęłam z  przerażenia. Odwróciłam się. Jakaś nieznana mi postać stała dumnie, opierając się o lustro. Zobaczyłam swoje odbicie. Stałam w samej bieliźnie. Moje ciało pokrywała świecąca maź. Jakby wosk. Wzrok przeniosłam na głowę.
- Naprawdę??- zapytałam kobiety.- powiedziałam z wyrzutem. Było mi ciężko  mrugać. Moje rzęsy były obciążone czarnym tuszem. Kilo pudru, mocna, czerwona szminka i czarne cienie do powiek sprawiały, że wyglądałam na wiele starszą.
- Teraz zostało cię ubrać.- spojrzałam na nią znacząco. Obróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Zamyśliłam się i stałam jak wryta przez kilka sekund spoglądałam w ziemię, aż nagle wyrwałam się z transu i pobiegłam za kobietą.
- Padniesz trupem jak zobaczysz swój strój na paradę.- rzuciła
- Padnę trupem za 5 dni, kiedy zaczną się igrzyska. - powiedziałam ironicznie, ale zabrzmiało niesamowicie poważnie. Po tych słowach żadna z nas się nie odezwała.
Półgodziny później.
Krążyłyśmy korytarzami już chyba ze trzydzieści minut. Nie bolały mnie nogi, bo byłam przyzwyczajona do wysiłku, aczkolwiek myślałam, że tutaj są wypasione windy i inne wynalazki o których czytałam w książkach. Lektury o takiej tematyce nie były  dostępne od tak.
Cofnijmy się trochę w czasie.
W jedenastce,w centrum, był taki dom . Spalony, z zawalonym dachem. Niby wiele razy przechodziłam obok niego (kiedy brałam astragale), ale nigdy nie przyjrzałam mu się bliżej.  Pewnego dnia postanowiłam zobaczyć dokładniej, jak wygląda. Pod pozostałościami z dachu leżały rupiecie. Fotele w brązowe kwiaty, zapleśniałe pufy, telewizory i skrzynki. Jeszcze do żadnej nim ie zajrzałam i pewnie juz tego nie zrobię. Wiele razy przychodziłam pod chatę i próbowałam wydostać jakieś meble. No, bez wchodzenia do środka . W pewien słoneczny dzień usiadłam sobie w cieniu, na wilgotnej glebie. Oparłam się o cegły byłą ścianę domu . Nagle tyłek mi się zapadł, jakby pod ziemię. Obsunął mi się. Stanęłam na równe nogi. Spojrzałam w dół.     Tam gdzie wpadł mi tyłek, było okno. Zauważyłam, że są na nim kraty. Pochyliłam się, pi czym padłam na kolana. To okno...ono... Prowadziło do piwnicy. Ja tak bardzo chciałam tam wejść. Cofnęłam się do zawalonego dachu i rozglądałam się za czymś, co pomogłoby mi wywarzyć kraty. W oko wpadł mi metalowy kruczek do pieca. Idealny- pomyślałam. Zahaczyłam o jeden pręt, a później z impetem pociągnęłam. Było dość miejsca aby się przecisnąć. Najpierw włożyłam nogi, a następnie reszta ciała gładko spłynęła na ziemię. Tylko kilka promieni słonecznych przedzierało się pod ziemię. Wokół mnie leżały stosy książek. Tak właściwie nie wiedziałam do kogo należały, ale na pewno nie były moje. Po tym, jak wzięłam pierwszą książkę, codziennie chodziłam czytać. Nazywałam siebie złodziejką książek zakazanych..
____________________________________________________
Cześć. Bardzo przepraszam, że nie dodawałam ostatnio rozdziałów, ale miałam bardzo zawalony tydzień. Postaram się to nadrobić. Tutaj nie napisałam nic o Jasiu, ale w następnym opiszę jego perspektywę. Nie wiem czy spodoba się wam pisanie na 'dwie osoby, ale zobaczymy ale zobaczymy. Zapraszam do komentowania i oceniania :)

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 8


Rozglądnęłam się. Mój wzrok ponownie przykuł obraz. Śmiejące, przymrużone oczy Snow gapiły się centralnie na mnie.
- Przerażające. Jeśli wieszają to w pokoju każdego  trybuta, to współczuję. Nie chciałabym widzieć takiej mordy codziennie. - pomyślałam. Następnie wstałam z łóżka. Byłam tak owinięta kołdrą, że pociągnęłam ją ze sobą do góry, a ta spadła na ziemię. Spostrzegłam, że jestem naga. Miałam nadzieję, że znajdę gdzieś obok swoje wczorajsze ciuchy, ale nigdzie ich nie widziałam: Ani na białym fotelu, ani na dywanie o tym samym kolorze. Po chwili ujrzałam ogromną śnieżnobiałą szafę. Pociągnęłam za gałkę, nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Po wielkości szafy osądziłam, że zastanę tam masę ubrań, tymczasem na bladym wieszaku wisiała sukienka (domyślacie się jaki miała kolor). Z szufladki, która była pod drzwiami do szafy, wyciągnęłam świeżą bieliznę. Na szczęście nie była wymyślna (jak sukienka), zwykłe bokserki i topik. W pomieszczeniu nie było lustra, więc ni jak mogłam skontrolować jak wyglądam. Przeczesałam pozbijane włosy ręką. Ponownie rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu torby. Bez skutku, znalazłam tylko kilka kapitolińskich rzeczy. Westchnęłam. Podeszłam bliżej drzwi i lekko je popchnęłam. Na zewnątrz, w sensie w hotelu, było głośno, chociaż nikogo nie widziałam. Szłam w stronę odgłosów. Zbiegłam po przeźroczystych schodach,skręciłam w prawo. Wydawało mi się, że jestem w salonie. Nagle ktoś mnie szarpnął za ramię.
- Cholera! Ale późno wstałaś! Masz co najmniej trzy godziny nadrabiania. Jan jest już prawie gotowy. - powiedziała Effie, lekko zdenerwowana. Oblizałam wargi, myślałam nad odpowiedzią..
- Emm.. Przep.. Ktora godzina?!- mało brakowało, a przeprosiłabym kapitolańczyka bez potrzeby.
- Po trzynastej. - faktycznie odrobinę dłużej pospałam niż zwykle, ale to nie był powód do bulwersu. Moje myśli przerwał głęboki wdech kobiety. - Koniec pogaduszek! Czas zabrać się do pracy. Nie mamy tak wspaniałych stylistów jak kiedyś, ale przedstawię ci..- wskazała ręką na ludzi którzy nie mam pojęcia skąd się wzięli.- To Smavia i Thorton.Oni zrobisz tobą porządek. - styliści pomachali entuzjastycznie, aczkolwiek trochę głupkowato.




____________________________________________________
Dziękuję za świetne komentarze. :)
Ten rozdział był trochę nudny, ale jest wprowadzeniem do następnego;)
Zapraszam do komentowania ;D

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 7

-Czas wziąć jakieś psychotropy.- powiedziałam ironicznie. Usłyszałam szmery. Tym razem na dolnym piętrze. Kilka metrów ode mnie leżała książka. Byłam przekonana, że zostawiłam ją w torbie. Wstałam, poszłam krok przed siebie. Obejrzałam się. Nikt za mną nie stał.
- Poczytam- pomyślałam. Kiedy chciałam sięgnąć po lekturę już jej nie było. To wszystko przestało być zabawne. Sytuacja niczym z horroru. ' Oczy szeroko otwartE' słyszałam w głowie. To był jej tytuł. ' Oczy szeroko otwartE' głos nie dawał spokoju.
- Przestań- krzyknęłam do własnego umysłu.
- Jeszcze nie dorosłaś moja droga, ale dobrze ci radzę: Miej ' Oczy szeroko otwartE'
-Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?- zapytałam. Starałam się powiedzieć to z opanowaniem, tymczasem zabrzmiało to jak błaganie dziecka. Rozejrzałam się , aby zobaczyć czy faktycznie wszystko sobie wyobrażałam. Nagle  w drzwiach przekręcił się kluczyk. Uklękłam i po wpływem emocji zwinęłam się w kłębek i zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy. Łzy lały się strugami. Tak bardzo się bałam. Brzmi to idiotycznie, ale w rzeczywistości było  inaczej. Klamka opadła w dół, a w progu stanęła postać. Moje oczy były tak zalane łzami, że nic, zupełnie nic, nie widziałam. Podmuch zimnego wiatru dotyka mojego ciała. W tamtym momencie straciłam przytomność.
Następnego dnia obudziłam się w ogromnym pokoju. Leżałam na pięknie usłanym łóżku. Na początku nie wiedziałam gdzie jestem. Dopóki nie zobaczyłam na ścianie portretu Snow. Tak, dzisiaj pierwszy dzień. Parada trybutów.